poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 24

Toshiko

Było ciężko, nawet nie wiem jak znalazłem się w tej sytuacji. Stałem oparty o ścianę, a raczej gnieciony przez jakiegoś dziwnego stwora. Stwór był ohydny i jechało mu z pyska. Miał nogi konia, ogon krokodyla, tłów goryla a głowę byka, a ręce trzymał wielki topór. Przygniatał mnie z całej siły, a ja nie miałem jak odepchnąć go.

Wbiegłem do tunelu, który wybrałem. Nie chciałem nikogo zostawiać ale nie miałem wyboru. Nie umiałem się kopiować. Jestem tylko wojownikiem. Potrafię tylko zabijać i nic więcej. Takie już jest gdy urodziło się zabójcą. Z moich myśli wyrwał mnie ryk, był donośny. Spojrzałem i zwolniłem. Przede mną widziałem światło, przyparłem się najbliżej ściany jak potrafiłem i luknąłem co się tam dzieje. I wtedy zobaczyłem te stwory, zabijały, rozszarpywały i robiły ciężkie rany ludziom, którzy wisieli na łańcuchach skuci. Było ich 3 i byli to mężczyźni. Jeden wisiał już martwy, ledwo wisiał. Dolnych kończyn nie miał i zwisały mu flaki z brzucha, na piersi miał cięcia w kształcie x i widać było serce na wierzchu i do tego wszystkiego poderżnięte gardło. Drugi też wisiał, półmartwy. Widać było ledwo bijące serce i rany kute w klatkę piersiową, dławił się własną krwią. Trzeci zaś był w najlepszym stanie miał siniaki i zadrapania ale żył i nic więcej mu nie było. Chciałem mu pomóc ale wtedy te stwory go zaatakowały. Cięły go żywcem i słychać były tylko jego krzyki, które ucichły po odcięciu głowy i przeturlała się w moją stronę. Stwory chociaż były ohydne to można stwierdzić, że były inteligentne. Znały na pewno dużo technik zabijania okrutnego. Nawet więcej niż ja. Rozejrzałem się dopiero teraz po grocie i zobaczyłem wąski tunel. Postanowiłem tam przejść nie zauważalnie. Szedłem przyciśnięty do ściany, tak żeby mnie nie zauważyły do póki są zajęte "swoimi sprawami". Spokojnie i cicho szedłem i byłem coraz bliżej ale nie zauważyłem kamienia i go kopnąłem. Szybko podniosłem wzrok i napotkałem ich czerwone ślepia. Jeden z nich zaryczał i ruszył na mnie z wielkim toporem w ręce. W tym czasie przywołałem miecz Śmierci. rękojeść była prosta ale miała czaszkę z wystającymi kośćmi jakby od żeber i wychodziło z czaszki ostrze. Wyglądało to tak jakby to była korona z kości. Potwór zamachnął toporem do tyłu i zamachnął ale uchyliłem się i wbij w ścianę. Korzystając z sytuacji wbiłem miecz prosto w serce, przekręcając go i sprawiając natychmiastową śmierć. Drugiego nie zauważyłem i uderzył mnie ogonem. Poleciałem i wbiłem się w ścianę, poczułem uścisk na szyi i zaczynało brakować mi powietrza. Wytrącił mi miecz z ręki więc chwyciłem dłońmi jego kończynę i próbowałem się wyrwać ale na marne. Brakowało mi już tak dużo powietrza, że traciłem przytomność. Straciłem już kontakt ze światem ale pojawił się ogień wokół stwora i zaczął płonąć. Zawył z bólu i zatoczył się do tyłu padając na ziemie i kręcąc po ziemi by ugasić pożar. Spojrzałem na ogień obok i zobaczyłem Angele i jednocześnie nie ją. Wyglądała jak ona ale byłą z ognia. Przeniosła swój wzrok na mnie ze stwora i uśmiechnęła lekko.
- Jestem Serce. Angeli nic nie grozi i wytłumaczy tobie wszystko osobiście. Wysłała mnie do ciebie bym ciebie z prowadziła z powrotem na powierzchnie bo jestem najbliższa jej serca i od zawsze z nią byłam. Chodź za mną, a ciebie wyprowadzę ale najpierw musisz zrobić co z tymi stworami. - Mówiła spokojnie i w jej oczach widziałem łagodność. Spojrzałem szybko na stwory i zobaczyłem, że ten który płoną już powstał ale był przysmażony i wydzielał ohydny odór. Spojrzał na ogień rozwścieczony ale tylko prychnął i ruszył na mnie. Zablokowałem jego atak przywołując inny miecz. Był ten miecz duży z kryształu fioletowego i ostrze było rozdzielone na dwa ostrza.  Siła nacisku była duża i wgniotła mnie w ziemie, gdzie powstało wgniecenie. Dosyć długo się tak siłowaliśmy, Spojrzałem kątem oka na "Serce"
- Wybacz lecz mogę tylko ogniem strzelić a mogę ciebie przez przypadek trafić albo spłoniesz z nim. - Odezwała się smutnym głosem, prawie że płaczliwym. Uśmiechnąłem się do niej. Może to nie była Angela ale to była jej cześć.
- Nie szkodzi i tak już dużo mi pomogłaś. - To nie było kłamstwo tylko prawda. Naparłem z całej siły na miecz i odepchnąłem potwora. Potwór zrobił tylko krok w tył i znowu się zamachnął, zablokowałem to i odepchnąłem. Uskoczyłem w bok i  chwyciłem miecz, który szybciej mi wytrącono. Stworzenie ruszyło i krystalicznym mieczem zablokowałem atak, a drugim w lewej ręce wbiłem w bok. Zawył, a ja go dźgałem go z całej siły i bardzo szybko, robiąc liczne krwawe i głębokie, szarpane rany. Zwierze odskoczyło i spłonęło ogniem. Uśmiechnąłem się wredni, a "Serce" zaczęło migotać. Nie wiedziałem co się dzieje i ona też nie bo spojrzała na mnie przerażona.
- Angela! - Szepnęła niemalże krzycząc i zniknęła. Podbiegłem do miejsca gdzie zniknęła i nic nie było, jakby nigdy jej tu nie było. Nie zauważyłem trzeciego i przyparł mnie do ściany i przygniótł. Udało mi się go zablokować mieczem ale nie mogłem odepchnąć.
Poczułem mocniejszy nacisk i zacisnąłem zęby. Wziąłem głęboki oddech, wypuściłem je i chciałem już użyć całej siły by go odepchnąć, nawet zaparłem się nogami o ścianę ale podłoga pod nami pękła i spadliśmy w jej czeluść. Poczułem jak uderzam w twardą ziemie i tracę przytomność.

Pierwsza rzecz po odzyskaniu przytomności było to, że poczułem przeraźliwie silny ból głowy. Syknąłem z bólu i chwyciłem za głowę, siadając.  Otworzyłem oczy i... nic. Kompletnie nic nie widziałem tylko czerń. Miejscami ciemniejsza a czasami trochę jaśniejsza. Jedną rękę chciałem położyć na ziemi i wstać ale poczułem ukłucie. Zwiałem szybko rękę i poczułem, że leci krew, a nie powinna bo było lekki ukłucie, a może nie..? Znowu wyciągnąłem rękę i ostrożnie dotknąłem to coś. To coś to był jakiś kolec i było ich więcej. Wstałem i ostrożnie postawiłem nogę do przodu i delikatnie przyłożyłem do podłogi sprawdzając czy czuje jakiś nacisk. Gdy go nie czułem zrobiłem następny i tak dalej. Nie wiem gdzie się kierowałem ale szedłem do przodu, nic innego mi nie zostało, a stać w miejscu nie chciałem, nawet nie było by to możliwe. Stąpałem do przodu powoli co jakiś czas skręcając to w lewo to w prawo.
Postawiłem do przodu nogę i nic tam nie było zrobiłem ten krok i prawie spadłem ale przechyliłem się do tyłu przewracając  i nadziewając na kolce. Na szczęście kolce były długości 5 cm więc nie było tak źle. Wstałem ostrożnie co było prawie nie możliwe w tej ciemności ale co zrobić. Czułem jak leci ciurkiem krew z tyłu ciała, najbardziej z pleców i ud. Było to ciepła i przyjemna ciecz ale jakże ze mnie wyciągało to energii potrzebnej do wyjścia stąd.
Szedłem tak i szedłem, nawet nie wiem jak długo. Czułem jakbym koła zataczał, a już opadałem z sił. Postanowiłem w końcu usiąść na ziemi gdzie było bezpiecznie bez kolców. Nie wiedziałem co mam robić, a byłem głodny, spragniony i przede wszystkim zmęczony. Zamknąłem oczy , co nie robiło dużej różnicy ale odpoczywałem przynajmniej. Czułem się jakbym był w jakimś labiryncie bez wyjścia, gdzie nie ma wyjścia albo trzeba coś zrobić. Tylko co? Takie pytanie sobie zadałem i myślałem. Przestrzeń była duża ale jednocześnie mała. Nie mogłem wyczuć ścian ale kolce kazały mi chodzić w kółko a po środku też są kolce i też była mała przestrzeń na której siedziałem. Gdy chciałem zrobić większy krok napotkałem czeluść, za pewne bez dna albo z dnem ale mogę tego nie przeżyć. Myślałem, myślałem i westchnąłem. Byłem zdruzgotany , nie mogąc wymyślić planu jak stąd wyjść. Mimo woli dotknąłem kolców tych na środku, a przynajmniej miałem taką nadziej, że to te. Były dziwnie ustawione więc zmieniłem pozycje na czworaka i wyciągnąłem dalej rękę. Pozycja z kolców przypominała nogę prawą, wyciągnąłem druga rękę w bok i poczułem małą przestrzeń, a dalej kolce w też kształcie nogi. Wpadłem na pomysł , chory ale pomysł. Postanowiłem położyć się na tych kolcach i tak też zrobiłem. Kolce idealnie pasowały na rozpiętość mojego ciała.Czułem nacisk i jak zapada się moje ciało w kujące kolce. Leciała ciepła, gorąca krew ale wytrzymywałem to. Musiałem wytrzymać bo usłyszałem głos.
- Brawo. Odgadłeś rozwiązanie jak wyjść z tego pomieszczenie. Teraz ciebie czeka do przejścia labirynt z mnóstwem pułapek i nie tylko. Spotykając ciebie też zadanie, gdzie będziesz musiał decydować i podjąć trudne decyzje. Wszystko teraz zależy od ciebie ilu przeżyje twoich przyjaciół.
Ten głoś, który roznosił się z nie wiadomo skąd, zdenerwował mnie. Śmiał w to wciągać moich przyjaciół?! Nie wybaczę mu tego nigdy, a jak go dorwę po tym wszystkim to mnie popamięta i spotka samego Szatana.
Poczułem jak kolce znikają, a ja wystrzeliłem do góry. Otworzył się jakiś otwór przez,który wpadłem do jakiegoś tunelu. Był on jasny z białej cegły zrobiony. Wstałem z ziemi i otrzepałem. Spojrzałem za siebie i widziałem ścianę i tą dziurę w której byłem, po chwili się zamknęła tak jakby jej tam nie było. Spojrzałem na plecy i zobaczyłem, że małe rany się leczą powoli. Wtedy se przypomniałem o wisiorze, który dostałem od czarnowłosej. Dotknąłem go i uśmiechnąłem. Może byłem sam cieleśnie ale moi przyjaciele byli ze mną i wiedzieli, że ich uwolnię. Przyodziałem się w zbroje czarno-złotą i przywołałem miecz Ciemności (Rozdział 7 ). Nazywał się on Unheard Agony i ruszyłem biegiem przed siebie.

_____________________________________________

Ohayo!!! Nie wiem czy ktoś to czyta ale wybaczcie za taką przerwę :(. Będę od teraz wstawiać ( a przynajmniej mam nadzieje) co 3 dni ale dłuższe (jak ten tu teraz) rozdziały. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz