piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział 53 -Wróżka

Devila

- Idziesz w góry na spotkanie ze starym mędrcem. - Oznajmił Ivan wypychając mnie z domu i zatrzaskując z hukiem drzwi. Słyszeć się dał brzęk zamykanych na klucz drzwi.
- Stary pryk. - Mruknęłam pod nosem i w końcu wstałam otrzepując spodnie.
Wiedziałam o kogo mu chodzi. Stary mędrzec wiedział wszystko. Co było kiedyś, teraz i co będzie później. Tylko nie wszystko mówił. Uważał, że człowiek nie może znać swojego przeznaczenia bo będzie robił wszystko by to przyśpieszyć bądź opóźnić, co zawsze wychodzi na gorzej. Mędrzec żyje już setki tysięcy lat, a tak bynajmniej mi powiedziano. Nie kłóciłabym się z tym ponieważ da się wyczuć tą aurę.
Droga do gór zajmie mi dwa dni na piechotę.  To był pierwszy warunek na odnalezienie go, zaś drugi polegał na czystym umyśle. Przy tym zawsze polegałam.  Za dużo noszę tego wszystkiego w sobie, żeby jasno myśleć.
Początek nie był trudny. Przechadzka po lesie to dla mnie nic trudnego. Lekki wiaterek wprowadzający w ruch korony drzew i mniejsze gałęzie, śpiew ptaków i cienkie promienie słońca próbujące przemknąć między gęstymi liśćmi. Rodzina dzików ryjem szukająca pożywienia, lisi czające się na lepszą okazję by coś zwędzić. Na polanach sarny peszące się. Wśród tych zwierząt były jeszcze inne ale mniej zauważalne dla ludzkiego oka. Najczęściej magowie ich widzieli, wojownicy wierzyli tylko w to co widzą.
Koło mnie właśnie przeleciała malusieńka wróżka. Potem następna i następna. U każdej świeciły się skrzydełka różnymi kolorami. Były najmniej dostrzegalne, jak błyski ponieważ zawsze wysoko leciały. Żyły wśród natury  i używały swoich mocy tylko by uprzykrzać życie swoim celą. Wróżki miały różne plemiona i rody. Każda była unikatowa ale miały jednak wspólne cechy jak próżność, wyniosłość, opryskliwość. Były wyjątkowe ale lepiej nie mówić o nich na głos.
Jedna z nich zauważyła, że na nie patrzę więc podleciała do mnie i zaczęła coś mówić jednak nie potrafiłam jej zrozumieć. Słyszałam za to tylko dyndzenie. Zaciekawiona postanowiła latać mi przed twarzą, gdy ją zignorowałam zaczerwieniła się ze złości jak dojrzały pomidor. Co ciekawe jej skrzydełka miały ten sam kolor.
Nagle zniknęła mi z oczu. Wtedy też zaczęły się utrudnienia. Nawet nie minuta minęła, a już jakaś gałąź pod nogą mi wyrosła i się wywaliłam wprost do błota.  Uroki pozostałości deszczu jeszcze zostały.
Umazana błotem wstałam i starłam brud z twarzy. Skrzywiłam się widząc bluzkę upapraną w błocie. Akurat ta mi się najbardziej podobała ze wszystkich jakie miałam. Konkretnie mówiąc była fioletowo-czarna na jednym ramiączku grubym, ciasno przylegająca do ciała. Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie potrzebowałam stanika.
Wróżka podleciała do mnie i wystawiła swój język próbując mnie tym bardziej rozzłościć. Co prawda byłam zła ale gorzej by było gdybym odpowiedziała na te jej zaczepki. Dlatego więc przeszłam obok niej. Usłyszałam w odpowiedzi głośne dyzndzenie.
Przez jakiś czas podkładała mi gałęzie pod nogi ale gdy w końcu przestałam pod nie wpadać, a było to po dwudziestym razie znudziło ją to i gałęzie drzew mnie uderzały w twarz. Liście, małe gałązki czy inne robactwa wplątały mi się we włosy kiedy nie mogłam się wydostać z nich. Czasami gałęzie chwytały wszystkie moje włosy i miałam dużo bawienia się z nimi. Napędzały mnie myśli by je ściąć ale tyle je zapuszczałam, że szkoda mi było. Później dodała jeszcze jedno zabawne utrudnienie ale jakże irytujące. Ledwo sama pamiętałam drogę, żeby do niego dojść, a ta wróżka pomidor krzakami mi zasłaniała drogę bądź drzewami, a czasami przez z nią kręciłam się w kółko.
Przez co zamiast w jeden dzień przejść las zapadł zmrok, a ja byłam w połowię drogi. Usiadłam pod drzewem i zrobiłam małe ognisko przy strumyku. Wróżka tym zainteresowana usiadła przy ognisku i czując jakie ciepło daje uśmiechnęła się, wystawiając ręce przed siebie.  Nie przejmując się nią ściągnęłam brudne ciuchy i weszłam do strumienia. Woda sięgała mi do połowy ud więc zanurzyłam się cała by po chwili się wynurzyć. Obmyłam ciało by w końcu zacząć rozpaczliwie myć włosy. Liście łatwo schodziły  ale gałęzie poplątane wśród włosów, błoto i robactwo już trudniej.  Gdy chociaż pozbyłam się części tego wszystkiego zaczęłam się podawać. Na dodatek zaczął wiatr zimny wiać, a woda była lodowata o tej porze.  Co prawda nie odczuwam zimna, aż tak bardzo jak inni.
Sfrustrowana usiadłam w wodzie zanurzając się do ust. Włosy pływały wzdłuż prądu lekkiego. Tak intensywnie się zastanawiałam co zrobić z włosami, że nie poczułam że ktoś się nimi bawi do póki nie poczułam mocniejszego pociągnięcia.
Nie dziwiłabym się gdyby to była jakaś ryba czy inny stwór morski, który próbuje mnie zjeść ale gdy odwróciłam mimo wszystko wzrok by spojrzeć kto mi przeszkadza zauważyłam czerwoną wróżkę. Tą samą, która cały boży dzień mi dokuczała. Zaskoczona nie mogłam oderwać od niej wzroku. Jej małe ale sprawne ręce uwijały się z tym szybko i zwinie.
Czując na sobie mój wzrok spojrzała na mnie by po chwili nadymać policzki jak czerwony pomidor i robić mimo to dalej. Nie przeszkadzałam jej ale i tak obserwowałam. O dziwo szybko jej to poszło, a zdecydowanie szybciej niż mi. Gdy się z tym uporała od razu pognała w stronę ogniska.
Spłukałam włosy jeszcze raz i w końcu wyszłam.  Dochodząc do ognia zauważyłam coś czerwonego. Wzięłam to od razu do ręki. Był to delikatny ale miękki kawałek materiału. Gdy go rozłożyłam zobaczyłam iż to sukienka.
- Dla mnie? - Spytałam patrząc na wróżkę. Kiwnęła głową odwracając wzrok, a ja czując, że dzięki wiatrowi trochę wyschłam naciągnęłam ją na siebie. Była na grubych ramiączkach i sięgała mi do kolan. Była prosta w kroju, a kolor przypominał krew. Podeszłam do niej i kucnęłam obok. Spojrzała na mnie swoimi ognistymi oczami. - Dziękuje ci. - Obradowałam ją uśmiechem i nie czekając na nic więcej położyłam się przy niej.
Nie wiedząc kiedy oczy mi się zamknęły, a ja pomknęłam do krainy snów.


Poranek


Słabe promienie słońca mnie zbudziły. Wstałam mimo zmęczenia. Pozostałości po ognisku na nic się nie nadawały. A wróżka gdzieś przepadła. Miałam nadzieję, że dziś jej już nie spotkam.

Ruszyłam czym prędzej przed siebie. Gdy tak szłam uświadomiłam sobie, że nie myślałam o Toshiko.


Dwa dni temu....

Rozwieszałam pranie na dworze kiedy poczułam, że ktoś mnie obserwuję. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Toshiko. Siedział nonszalancko pod drzewem i uśmiechał się. Widząc, że spojrzałam na niego pomachał do mnie ręką bym podeszła. Zrobiłam to z miłą chęcią gdyż ostatnio nie miałam okazji z nim porozmawiać. Stanęłam na przeciwko niego, a ten podał mi rękę. Chwyciłam ją, a ten mnie pociągnął na kolana. Objął mocno i przez chwilę tkwiliśmy tak. Po chwili zdałam sobie sprawę, że jestem cała sztywną więc wzięłam kilka wdechów by się rozluźnić i podziałało, a obecność Toshiko, jego zapach i ciepło pogłębiło ten błogi stan.

- Mam do ciebie jedno ważne pytanie. - Zaczął i chwycił mnie mocniej jakby się bał, że ucieknę. - Czy ty masz na imię Devila czy Angela? - I miał rację. Gdyby mnie nie trzymał to bym zwiała.
Ogarnął mnie zimny pot i zesztywniałam cała.
- Dlaczego pytasz? - Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Westchnął przeciągle.
- Uspokój się. - Zaczął głaskać mnie delikatnie po plecach. - Przez przypadek wpadłem na twoją siostrę bliźniaczkę. Opowiedziała mi to i owo o tobie ale nie uwierzyłem w jej słowa oprócz tego jak wspomniała o twoim imieniu. Jak byliśmy w Mechanus coś wspominano o tym imieniu dlatego miałem mieszane uczucia.
Przez kilka minut milczałam i przetwarzałam wszystko w głowie jeszcze raz. W końcu dochodząc do wniosku postanowiłam mu powiedzieć.
- Tak naprawdę nazywam się Devila. Nie powiedziałam ci tego szybciej ponieważ każdy gdy słyszał o tym imieniu zaczynał się bać albo próbował mnie zabić. Nie wiem której z tych opcji się bardziej bałam ale nie chciałam was okłamywać. To się wymsknęło mi z ust, a odwrócić jakoś się nie dało. Myślałam o swojej siostrze w tamtym momencie. Słabe tłumaczenie...
- Ale prawdziwe. Teraz bynajmniej wiem jak masz naprawdę na imię. - Jego głos był łagodny więc spojrzał na niego i w tym samym momencie poczułam ból w sercu. Jego oczy były przesiąknięte nienawiścią.
Wyrwałam się czym prędzej z jego objęć i wbiegłam z hukiem do chatki. Schowałam się w swoim pokoju w kącie. Znowu te oczy pełne nienawiści chcące mnie zabić.
Po jakimś czasie do pokoju przyszedł mój brat. Widząc mnie taką zdziwił się niezmiernie ale podszedł czym prędzej do mnie i przygarnął do siebie.
- Jestem przy tobie.
Powiedział i tak było. Nie zostawił mnie do póki nie zasnęłam. Byłam mu wdzięczna niezmiernie za to. Odkąd pamiętam zawsze taki był. Miły, zbyt miły i nadopiekuńczy przede wszystkim. Nie potrafił nikogo w potrzebie zostawić, potem zaczęłam go za to szczuć. Zmienił się i myślałam, że go zepsułam. Że nie jest już taki jak kiedyś ale został sobą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz